Strony

piątek, 15 stycznia 2016

Oryginał vs. podróbka: EOS

Hej wszystkim!
Zapraszamy na trzeci już w historii tego bloga post z serii zatytułowanej "oryginał vs. podróbka"! Z racji, że uwielbiamy takie potyczki nie mogło zabraknąć na naszym schowku próby sławnego już EOSa, który stanął w szranki z biedronkowym rywalem.



Na wstępie chciałybyśmy wszystkim przypomnieć, że  o usta trzeba dbać cały rok, ale to właśnie zimową porą szczególnie zasługują na ochronę. Powody są oczywiste: gdy przychodzą niskie temperatury nasze wargi często pierzchną i pękają, a brzydko odstające skórki są istnym koszmarem- rzecz jasna są sposoby, które pozwalają uniknąć takich sytuacji, dlatego dziś zmierzą się ze sobą te dwa balsamy do ust!  Oryginał jest każdej z Was świetnie znany, natomiast balsam z Biedronki- niekoniecznie :)


Aby było krótko i przejrzyście produkty staną do walki w pięciu kolejno wymienionych konkurencjach. No to zaczynamy!

Cena

Dzieląc się z Wami naszymi opiniami, recenzjami i pierwszymi wrażeniami jeśli już piszemy o cenie produktu zazwyczaj zostawiamy to na sam koniec. Dziś (wyjątkowo, lecz nieprzypadkowo) od tego aspektu chciałybyśmy zacząć. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta- to właśnie cena była powodem dla którego podróbka EOSa znalazła się w koszyku z Biedronki obok jogurtów, bułek i żółtego sera. Nie kosztował dużo, więc aż kusiło, żeby przetestować :) Okazał się on prawie pięciokrotnie tańszy od oryginału, bo kosztował około 6 złotych (niestety ile to było dokładnie już same nie pamiętamy) przy czym za ten prawdziwy musimy zapłacić od 22-25 zł (tańszą granicę stanowią rzecz jasna sklepy internetowe, natomiast górną granicę wyznacza aktualnie np. drogeria Douglas). W tej konkurencji pomarańczowa kuleczka dosłownie znokautowała EOSa.



Opakowanie

Nie zawahałyśmy się ani przez chwilę nazywając rywala EOSa "podróbą"- opakowanie choć bardziej przypomina piłeczkę od ping-ponga, gałkę oczną lub zabawkę dla kota ewidentnie nawiązuje do kultowego produktu, który jednak bardziej przypomina jajeczko :) Tutaj od razu widać, że większym zmysłem estetycznym wykazali się producenci oryginału! Pomyślano nawet o zagłębieniu, które ma chyba służyć łatwiejszemu otwarciu. W tej konkurencji na pewno wygrywa EOS (...oczywiście różowy kolor wyjątkowo nie ma tu nic do rzeczy :P).



Zapach

Biedronkowa wersja niestety trąci chemią... niby pomarańcza, ale ma w sobie coś nieprzyjemnego. Natomiast nasze różowe "mleczko kokosowe" jest rewelacyjne! Jest to zapach, który można ująć w jednym zdaniu "zjadłabym"! Po odkręceniu słoiczka pierwszym odruchem, jeszcze przed posmarowaniem ust jest zawsze powąchanie. Warto dodać, że jego skład jest przecież jak najbardziej NIECHEMICZNY. 95% składników pochodzenia organicznego, 100% naturalnego. Pięknie, prawda?

Konsystencja

W obydwu przypadkach bardzo porównywalna, jeśli są jakieś różnice to naprawdę niewielkie, wydawało nam się jedynie, że EOS jest bardziej kremowy w swej konsystencji, jakby łatwiejszy przy aplikacji, nie trzeba go "wcierać" w usta. Pozostaje na nich też dłużej niż podróbka.



Działanie

I niestety tutaj fajerwerków nie będzie. Ani jeden, ani drugi balsam nie posiada żadnych uzdrowicielskich mocy. Popękane już usta nie poprawią się z dnia na dzień. Obydwa produkty sprawdzą się lepiej w profilaktyce, kiedy to jeszcze nie doprowadziłyśmy naszych warg do stanu, w którym nałożenie pomadki staje się niemożliwe (na przykład z powodu wspomnianych na wstępie odstających skórek). Choć tutaj w tym miejscu dodać, że EOS w swym składzie posiada witaminy C i E, odżywcze olejki czy masło Shea. W skład drugiego balsamu z pewnych przyczyn nie chciałyśmy (i nie mogłyśmy- tak, tak opakowanie się zapodziało) wnikać.




Podumowując...


...w tej potyczce zwyciężył EOS :)

Ściskamy, J&M.

1 komentarz:

  1. Świetna recenzja. W takim razie dobrze, że nie mam ich, tylko pomadki:) Pozdrawiam:***

    OdpowiedzUsuń